Iñárritu jest zdyscyplinowanym i precyzyjnym reżyserem, który umie łączyć skrajności i z wyczuciem orientować aktorów w konkretnym, gatunkowym kodzie. W historii tak mocno skupionej na wędrówce
Kiedyś Alejandro González Iñárritu opowiadał głównie o klinczu przypadku i przeznaczenia. Dziś pochłania go raczej relacja iluzji i prawdy. W nagrodzonym Oscarem "Birdmanie" sprawdzał, jak radzi sobie z iluzją aktor, czyli człowiek wrzucony w rzeczywistość "wirtualnych", cudzych przeżyć. W "Zjawie" tymczasem bada, do czego jesteśmy zdolni w konfrontacji z siłami natury; z tym, co pierwotne, niebezpieczne i nieprzewidywalne. Bohater pierwszego obrazu lewitował w swojej garderobie i trudno o wyrazistszy symbol oderwania sztuki od rzeczywistości. Bohater drugiego, którego akcja rozgrywa się w 1823 roku w Górach Skalistych i jest częściowo oparta na faktach, czołga się brudny, spocony i zakrwawiony po zamrożonej glebie. I trudno być bliżej ziemi.
Scenariusz "Zjawy" powstał na podstawie powieści Michaela Punkego "The Revenant: A Novel of Revenge" i legendy o Hugh Glassie, traperze, którzy został zaatakowany przez niedźwiedzia grizzly i, porzucony przez kompanów ekspedycji, samotnie przemierzył ponad trzysta kilometrów, by wrócić do domu. Podobno kierowała nim chęć zemsty i miłość. Między tymi dwiema emocjami rozpięta jest historia "Zjawy" i właśnie one są fundamentem westernu o samotnym mścicielu, kina wielkiej przygody, intymnej opowieści o utracie i żałobie oraz spektakularnego hollywoodzkiego widowiska z kaskaderskimi wyczynami.
Połączenie tak skrajnych konwencji nie razi – Iñárritu jest zdyscyplinowanym i precyzyjnym reżyserem, który umie łączyć skrajności i z wyczuciem orientować aktorów w konkretnym, gatunkowym kodzie. W historii tak mocno skupionej na wędrówce bohatera mogą wprawdzie drażnić retrospekcje pełne upiorów z przeszłości i taniej metafizyki, ale z drugiej strony – tylko dzięki nim Iñárritu wprowadza widzów w psychikę bohatera, podgląda jego motywacje i emocje. Bez nich "Zjawa" byłaby wydmuszką – krew i zamrożona gleba to jednak za mało na kino takiego formatu.
O jeszcze większe manieryzmy można by posądzać Emmanuela Lubezkiego, którego zdjęcia rok w rok zachwycają oscarową kapitułę. "Zjawa" to operatorski popis. Może nawet odrobinę bezwstydny, bo Lubezkiego "widać" w każdej scenie, w każdym precyzyjnie skonstruowanym kadrze, ujęciu z niebanalnej perspektywy, zaskakującej jeździe kamery lub jej nagłym zwrocie. I choć ego twórców przebija z ekranu, to jest w tę strategię wpisany ciekawy paradoks: gdyby koncept i jego realizacja były skromniejsze, film nie miałby takiej siły wyrazu.
Leonardo DiCaprio jest skupiony i uważny; poddany swojej postaci i własnemu ciału, które gra w "Zjawie" pierwszoplanową rolę. Jest ono zmasakrowane, zakrwawione, spuchnięte, gnijące. Kości ma połamane, z gardła wydobywa się chrapliwy szept. DiCaprio uniósł kreację bohatera, który zmaga się nie tylko ze światem, ale przede wszystkim ze sobą samym. Wartości i emocje, dla których warto przedzierać się przez lodowe piekło, odnajduje tylko w swojej głowie. I znów, jak w "Birdmanie", przedmiotem zainteresowania staje się relacja między rzeczywistością a fikcją wykreowaną na potrzeby spektaklu. Tym razem w opowieści Iñárritu nie ma jednak cienia ironii. Na kpinę pozwala sobie tylko John Fitzgerald (Tom Hardy); chciwy, egoistyczny, niemoralny traper stojący w kontrze do Glassa. Jest w Fitzu jakaś jednowymiarowość, która sprawia, że walka między nim a Glassem nie wydaje się równa. Hardy'emu starczyło jednak ekranowego czasu, żeby pokazać swoje aktorskie możliwości.
Bohaterowie "Birdmana" rozmawiali o tym, że nie ma we współczesnym świecie miejsca na zwykłe historie o ludzkich emocjach. "Zjawa", mimo efektów specjalnych i aktorsko-kaskaderskich wyczynów, jest trochę taką właśnie opowieścią. Gdyby odrzeć ten film z naddatków obliczonych na frekwencyjny sukces, na ekranie zostałoby kilku zdesperowanych bohaterów i ich nagie emocje. Dla wielu widzów obcowanie z nimi byłoby pewnie równie niekomfortowe, co przyglądanie się naturalistycznym scenom przemocy. Innych usatysfakcjonują, bo z którejkolwiek strony by patrzeć, "Zjawa" jest dziełem świadomego artysty – z warsztatem w małym palcu, fachowcami na podorędziu i interesującą wizją świata w głowie.
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu